Podróż gdzieś, i zaplątanie w brzozach
Przyśniło mi się dziś, że Ryba, Jamnik, i jeszcze jakaś ich sympatyczna znajoma czy przyjaciółka jechali razem samochodem bez dachu na jakiś śmieszno-dziwny rajd czy zlot, i przejeżdżając koło mnie spytali się mnie, czy chciałbym się zabrać z nimi. Ja się wahałem (niepewnością o smaku licealnym), ale też ucieszyłem się bardzo, że witaj nieznana przygodo, i zdecydowałem się dołączyć. Pojechaliśmy więc razem, po brukowanej uliczce jakiegoś małego miasteczka. Była ciepła i słoneczna wczesna jesień, wzdłuż drogi rosły wysokie drzewa. Poczułem się jakoś tak szczęśliwy, że podskoczyłem w tym samochodzie i pofrunąłem sobie w korony szpaleru brzóz, który mijaliśmy. Poczułem, że wreszcie jestem u siebie, i sobą, z tymi liśćmi i brzozami, i ufną wspólną podróżą, nie wiadomo gdzie.
Trudno oddać delikatny smak, jakość tego snu. Zakorzenione w czymś podstawowym prostota i spokój, przeżywanie i obecność, bez ciężaru ograniczeń, doświadczeń, konieczności, przekonań.
(29.I.13, Warszawa)