Traktat o zużyciu materiału
W pewnej stodole pracował sobie dziadek. Nie był to jakiś szczególny dziadek. Może miał w sobie coś z piaskowego dziadka, albo z ostatnich scen teledysku “Unforgiven”, ale tak ogólnie biorąc był to zupełnie krzepki, zasuszony mężczyzna. Od lat zajmował się on tylko dwoma zajęciami: rozwalaniem rowerów przy pomocy młotka, oraz pędzeniem i konsumpcją bimbru. No, powiecie, ciekawe życie. Ano ciekawe. Dziadkowi naprawdę fajno się żyło, zwłaszcza gdy od czasu do czasu jak ludzie przynosili mu nowe rowery. W okresach gdy zapas rowerów się kończył, a wszystkie stare leżały już rozwalone w drobne kawałki, dziadek lubił siadać przy aparaturze, popijać bimber i wspominać te kilka wiosen w których szczególnie dorodna ilość rowerów do rozwalania zbiegała się z wybuchającą życiem przyrodą, kwitnieniem sadów i mleczy na pobliskich łąkach. Tak, były to piękne czasy i dziadek miał co powspominać. Szczególnie, że zardzewiało-zbutwiały barak, w którym dziadek mieszkał razem z rowerami i aparaturą do bimbru, był już ostatniej świeżości, jeśli można w ogóle tak powiedzieć. W dniu, w którym zajrzeliśmy okiem wyobraźni przez jedną z wielkich dziur w niegdysiejszym dachu, dziadek zajmował się właśnie marzeniami. Wraz z upływem czasu miał bowiem coraz mniej sił i materiału do roboty, to jest do rozwalania. Ponadto narastająca skleroza skutecznie wydłużała poszczególne wspomnienia, które czasem zajmowały już całe dnie, miło spędzane w bimbrowym kąciku. Gdy jednak tak przyglądaliśmy się dziadkowi, ten nagle jakby się obudził, rozejrzał wokoło, przetarł twarz i wstał. Zaskakująco energicznie, ale jednocześnie trochę nieporadnie. Szybkimi krokami ruszył w kierunku resztek jedynego nie do końca rozwalonego roweru jaki leżał w baraku. Dziadek zakasał rękawy i sięgnął po ciężki, zasłużony, piętnastokilowy młot do rozwalania rowerów. Zamachnął się i już miał porządnie rozwalić resztki roweru, gdy nagle...
...weszła babcia i przyniosła mu sweter.
I to już koniec bajeczki.
(17.04.2006)