Dzień 2: Capitol Reef - Arches National Park - Canyonlands
|
Wstałem o świcie, po zaledwie kilku
godzinach snu, i szybko opuściłem camping - wstyd przyznać,
ale był
to także sposób na uniknięcie zapłacenia za nocleg, obsługa
przychodziła dopiero po ósmej. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko
to, że campingów w czasie całego rajdu używałem tylko przez parę
godzin w nocy jako bezpiecznego schronienia i nawet nie rozbijałem
namiotu. Po szybkim śniadaniu popitym tradycyjnie Coca-Colą, ruszyłem
na dalsze zwiedzanie. Capitol Reef, przynajmniej w swojej dolnej części, była
zbudowana z czerwonych piaskowców podobnych do tych w Bryce Canyon,
tworzących jednak bardziej jednolite formacje skalne - olbrzymie
uskoki pocięte głębokimi wąwozami albo osobno stojące potężne
monolity. Niektóre z nich miały bardzo charakterystyczne kształty -
forteca na zdjęciu powyżej nosiła całkiem trafną nazwę "Egipskiej
Świątyni". Przejechałem się kawałek Scenic Drive wzdłuż głównego
uskoku Rafy, po czym za radą mojego przewodnika wybrałem się na spacer
do wąwozu Capitol Gorge. Długi i głęboki jar wił się między wysokimi
pionowymi ścianami w pełnej gamie odcieni czerwieni, dodatkowo często
podziurawionych jak szwajcarski ser. Nie miałem czasu sprawdzić w
biurze ranczerów czy w parku wolno się wspinać - jeżeli tak, byłby to
prawdziwy skalny raj.
|
Po wycieczce wsiadłem do auta i drogą
prowadzącą innym wąwozem przebiłem się na drugą stronę uskoku Capitol
Reef. Płaskowyż powyżej niego zbudowany był z innego rodzaju skał,
jaśniejszych i wyglądających na twardsze - tworzyły ciąg sporych,
litych i zupełnie łysych wzgórz. Nieco roślinności zdołało zakorzenić
się tylko w dolinach między nimi. Rdzawe i brązowe skały pojawiły się
ponownie dopiero na granicy parku, gdy dojechałem do rzeki, sławnej z
wielu westernów Red River. Trudno o bardziej trafną nazwę - jak widać
na zdjęciu obok, rozpuszczone minerały rzeczywiście zabarwiły wodę na
intensywnie czerwony kolor.
|
Około południa wyjechałem na równiny Utah i
ruszyłem autostradą w kierunku Arches National Park.
. Po drodze
mijałem niesamowite formacje skalne, w dodatku całkowicie
niepowtarzalne - co kilkanaście kilometrów zmieniały się ich rozmiary,
kształty i kolory. Widziałem przedziwne obeliski, pojedyncze lub
stojące grupami, całe góry ze ściętym czubem, lasy smukłych pałek
wyrastające spośród rzadkich kępek spalonej słońcem trawy. Cały teren
wyglądał bardzo dziko i niegościnnie i był praktycznie niezamieszkany
- natrafiłem tylko na kilka niewielkich wiosek, po parę domów każda.
|
Wczesnym popołudniem dotarłem do Arches
National Park, najbardziej na wschód wysuniętego punktu
mojej trasy. Jak zwykle zacząłem od wizyty w centrum turystycznym i
wzięciu mapek i miniprzewodników. Park jest bardzo rozległy - centrum
zbudowano w dolinie niedaleko głównej szosy, same łuki skalne stały
jednak wyżej, na wyniesionym płaskowyżu
na który wspina
się specjalnie wybudowana droga. Poprowadzono ją tak aby przechodziła w
pobliżu najbardziej interesujących obiektów, jeździłem więc od
parkingu do parkingu i robiłem z nich krótkie piesze wypady do miejsc
polecanych w ulotkach które dostałem. Na początku były to głównie
pałki skalne o ciekawych kształtach i stosownych nazwach - "Organy",
"Odwrócona skała" itp. Szczególnie ta ostatnia wyglądała naprawdę
niezwykle, na zupełnej granicy stabilności - trudno sobie wyobrazić
jak musiały przebiec procesy erozji żeby całość się nie zawaliła.
|
Po obejrzeniu "Odwróconej skały"
dojechałem w końcu do pierwszej grupy łuków.
Przy
parkingu ustawiono interesującą tablicę opisującą przebieg ich
powstawania. Przyswoiłem sobie podkład teoretyczny i ruszyłem
przeprowadzić wizję w terenie. Pierwszy łuk, "bliźniaczy", był niemal
dosłowną ilustracją treści tablicy - obok dwóch uformowanych już okien
skalnych stało trzecie dopiero zarysowane jako wgłębienie na litej
skale, do
powstania dziury brakowało jeszcze stosownej liczby tysiącleci
erozji. Przez obie bramy poprowadzona została wygodna ścieżka,
po
której kręciły się dość liczne grupki turystów. Było ich tak wielu
niewątpliwie z uwagi na bliskość parkingu - dotychczasowe obserwacje z
wycieczki już zdążyły mnie przyzwyczaić, że Amerykanie niechętnie
oddalają się od aut, w naprawdę odludnych miejscach jeżeli już
pojawiali się turyści, to bardzo często Europejczycy, głównie Niemcy.
Wykorzystałem przechodniów jako sztafaż pokazujący na zdjęciach skalę
rozmiaru bliźniaczych łuków i obszedłem okolicę w poszukiwaniu
dodatkowych ciekawych ujęć. W pobliżu wznosiło się jeszcze kilka
innych łuków - same w sobie nie były aż tak efektowne, ale znajdowały
się na tyle blisko siebie, że dawało się nawet sfotografować "okna w
oknach".
|
Po drugiej stronie polany z "bliźniaczym"
łukiem stał jeszcze bardziej niezwykły łuk "podwójny" -
tym razem
arkady sąsiadujących okien skalnych nie były równoległe ale zbiegały
się pod ostrym kątem. Oba okna otwierały się w skalnych ścianach na
sporej wysokości i nie były już tak łatwo dostępne - udało mi się
wejść do środka, ale wymagało to kilku metrów dość trudnej (tym
bardziej z aparatem na szyi) i raczej niebezpiecznej wspinaczki. Ale
opłacało się zaryzykować - widok ze środka był naprawdę imponujący.
|
Popołudnie robiło się coraz późniejsze i
zaczynało mi brakować czasu, więc kolejne fragmenty parku
zwiedzałem w rosnącym pośpiechu - truchtem biegałem od parkingów do
miejsc opisanych w przewodniku. Łuków były dziesiątki, w
najróżniejszych kształtach i rozmiarach. Najbardziej
charakterystycznym nadano własne nazwy: łuk "pustynny" nad piaszczystą
wydmą,
"architektoniczny" o szczególnie regularnych kształtach, "masywny" o
wyjątkowo grubej arkadzie i mnóstwo innych.
Na deser zostawiłem sobie najbardziej znany - "delikatny" łuk,
umieszczany na okładkach dziesiątków albumów z cudami przyrody
(niedawno był też głównym bohaterem telewizyjnej reklamy Coca-Coli,
gdzie służył jako rama do zawieszenia jej flagi).
Niestety,
nie starczyło mi już czasu żeby obejrzeć go z bliska - wymagałoby to
ponad godzinnej pieszej wycieczki, a przed zmierzchem chciałem jeszcze
koniecznie dotrzeć do innego sławnego parku, Canyonlands. Z żalem
pojechałem więc tylko na punkt widokowy z którego można było zobaczyć
"Delicate Arch" z mniej więcej kilometrowej odległości i zrobiłem mu
kilka fotek przez teleobiektyw.
|
Na zakończenie dnia opuściłem park Arches
i łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości
(niezbyt bezpieczne przy całkowitym braku poczucia humoru
amerykańskiej policji) na łeb na szyję pognałem do niedalekiego parku
Canyonlands. Zbudowany jest on z kilku leżących na różnych poziomach,
ograniczonych stromymi skarpami płaskowyżów o nieregularnych
obrysach. Wspiąłem się serpentynami na najwyższy z nich, aby móc
podziwiać stamtąd zachód słońca. Po drodze minąłem jeszcze niezwykłe
przewężenie o nazwie Gęsia Szyja (Gooseneck) - płaskowyż zwężał się
tam do szerokości kilku metrów, środkiem szła szosa, z jednej strony
obrywało się pionowe urwisko, a z drugiej do pięknie oświetlonej
wieczornym słońcem doliny jeżącymi włosy na głowie zakosami schodziła
w dół wąziutka gruntowa droga. Gdybym się tak nie spieszył, na pewno
nie oparł bym się żeby jej nie wypróbować... Ostatecznie pojechałem
jednak na sam czubek płaskowyżu. Dotarłem tam troszkę za późno, zbyt
już było ciemno na naprawdę dobre zdjęcia, ale mogłem przynajmniej
pooglądać widoki. Najbardziej niesamowicie wyglądała dolina
rozgałęziająca się na końcu w kilka wąwozów tworzących razem coś w
rodzaju odciśniętego śladu olbrzymiej stopy drapieżnego ptaka czy
gada.
|
Tuż przed zmrokiem trafił mi się jeszcze swojski akcent. Na punkt
widokowy przyjechał wielki autobus z wycieczką emerytów. W zasadzie
mogłem z góry odgadnąć jej skład - oczywiście niemieccy emeryci, czy
raczej emerytki. Tym razem po krótkim nasłuchu mogłem określić ich
pochodzenie jeszcze precyzyjniej - śląski akcent trudny był do
pomylenia... Pożegnałem ich rozbawiony i już po ciemku ruszyłem na
południe. Ryzykując uśnięcie ze zmęczenia za kierownicą jechałem
niemal do północy, ale osiągnąłem swój ostatni cel tamtego dnia -
camping w parku Natural Bridges National Monument. Oczywiście i tym
razem nie miałem już siły rozbijać namiotu, wyciągnąłem śpiwór i
usnąłem w aucie.
|
Poprzedni etap | Powrót do strony USA 1998 |
Następny etap
|