Nordkapp
|
Mageroya powitała nas zimnem i gęstą mgła.
Mimo to znaleźliśmy camping Kirkeporten w wiosce
Skarsvag, na wschodnim wybrzeżu wyspy, i niezrażeni pojechaliśmy od
razu na Nordkapp spróbować zobaczyć sławne "słońce o północy".
Kompletna porażka - kisiel taki że widoczność ograniczona była do paru
metrów, wieje, ziąb i mimo to tłum podenerwowanych turystów. W
dodatku żeby dojechać do centrum turystycznego na samym Nordkapp
trzeba zapłacić ponad 20 dolarów. Odpuściliśmy i
wróciliśmy na camping odespać podróż. Następnego dnia kompletna
odmiana: cudowne słońce i ciepło, taki polski późny maj. Tubylcy
uświadamiają nas że mamy duże szczęście: w tym rejonie ciepły
Golfstrom wlewa się do zimnego Morza Barentsa i taka mgła jak
poprzedniego dnia panuje tu przez 90% czasu. Ruszamy więc do
zwiedzania: wszystko okazuje się "najbardziej na północ wysunięte na
świecie": wioska rybacka, camping itd. Może to nawet być prawdą:
dzięki Golfstromowi klimat jest bardzo łagodny i ludzie mieszkają tu
daleko na północ, na tej samej szerokości geograficznej Alaska,
Grenlandia czy Syberia są skute lodem przez okrągły rok.
|

Wszystko wokół jest po prostu prześliczne - zielone, słoneczne i
optymistyczne. Na campingu pasą się renifery! W wiosce jest nieduża
przystań, w niej na spokojnej szafirowej wodzie stoją regularnie
rozstawione kolorowe rybackie łódki - bajka! Natykamy się też na
samochód rodaków z pomysłowo przypiętymi z tyłu rogami rena. Jak się
potem okazało, dociera tu całkiem sporo Polaków, prywatnie jak my albo
grupami - na samym Nordkapp spotkaliśmy później cały autobus Ślązaków.
To chyba dobry znak - wyraźnie naród mamy coraz bogatszy i ciekawy
świata.
|
Idziemy
na pierwszą wycieczkę wzdłuż długiej skalno-trawiastej grzędy
wznoszącej się nad wioską i wcinającej się długim klinem w morze.
Roślinność ma bardzo alpejski charakter, jak w wyższych partiach Tatr.
Najbardziej spodobały nam się kwiaty, a może już owoce, w kształcie
ślicznych puchatych kuleczek. Po wyjściu na grań miny trochę nam
rzedną - wokół nas pogoda i piękne widoki, ale Nordkapp ciągle siedzi
we mgle i perspektywa obserwacji niezachodzącego słońca wyraźnie się
oddala. Granią dochodzimy aż do najdalej wysuniętego w morze cypla i
sprawdzamy temperaturę wody - zimna ale bez przesady - jak nasz Bałtyk
w czasie kiepskiego lata. Musi to być wpływ Golfstromu, który
równoważy efekty zimnego klimatu i topniejącej kry. Wracamy do wioski
i znów narzuca się nam porównanie z Tatrami: krajobraz wygląda mniej
więcej tak jakby Zachodnie Tatry zalać morzem do wysokości 1700-1800m.
To co zostaje byłoby bardzo podobne do wzgórz Mageroyi, zarówno pod względem ukształtowania
terenu jak i tego co tam rośnie. Podobieństwo ma oczywiście swoje
granice: zamiast kozic wokół łażą renifery, szarotek też jakoś nie
spotkaliśmy. Ogólnie jednak wygląda na to że pojechanie z Polski
3000km na północ i wspięcie się 2000m do góry daje podobny typ
klimatu.
|
 Do campingu schodzimy na przełaj stromym trawiastym
zboczem. Po drodze wpadam w jakąś dziurę i nadwerężam sobie kostkę.
Następnego dnia zostaję więc w namiocie, w większości go po prostu
przesypiając, a Kasia idzie na długą samotną wycieczkę wzdłuż
najbardziej na południowy wschód wysuniętego przylądka Mageroyi, do
latarni morskiej na jego końcu. Obsługa latarni była niezwykle
zaskoczona jej widokiem: tubylcy dopływają tam łodzią, od strony lądu
od dawna już chyba nikt nie przyszedł, nie ma nawet wyraźnej ścieżki.
Kolejnego dnia noga mnie jeszcze ciągle paskudnie boli, mimo to po
południu jedziemy do innej wioski, Gjesvaer, położonej na drugim
(zachodnim) brzegu wyspy. Znów jest prześlicznie! Na horyzoncie
widać kilka mniejszych wysp na których znajduje się rezerwat ptaków.
Można wynająć łódkę z przewodnikiem i pojechać tam na foto-safari,
ale rezygnujemy - dość drogo, a poza tym do tego przydał by się
dłuższy i jaśniejszy teleobiektyw niż mamy. Samo Gjesvaer leży nad zatoczką otoczoną wysokimi
wzgórzami i skalnymi urwiskami, które ograniczają od wschodu płaskowyż
prowadzący do Nordkapp. Wioska jest zbudowana na zboczu wzgórza.
Woda jest jak lustro, ani śladu wiatru. Oczarowuje nas fenomenalna
gra kolorów morza, trawiastych wzgórz, kolorowych domków i łódek.
Jest przy tym niesamowicie cicho i spokojnie, przez godzinę spotykamy
tylko kilku mieszkańców wioski i jedną
parę turystów, starszych państwa z Niemiec. Kawałek za portem
natykamy się na uroczy mały domek z napisem "do wynajęcia", bardzo
romantyczny, a obok malownicze uschnięte drzewo, pierwsze i jedyne
jakie widzieliśmy na Mageroyi. Najwyraźniej klimat jest jednak za
surowy, nawet jeżeli drzewo było sztucznie posadzone i hodowane.
|
W końcu nadchodzi wielka
chwila: ostatnie chmury zaczynają się rozwiewać i jedziemy spędzić
północ na Nordkapp. Z campingu droga idzie wzdłuż wcinającego się w morze płaskowyżu. Jest już prawie
23.00, słońce jest nisko nad horyzontem ale świeci ciągle bardzo
jasno, i robi niesamowite wrażenie oświetlając z góry mgły snujące się
nad morzem. Docieramy do parkingu i centrum turystycznego na końcu
szosy (dla zainteresowanych nie-legalistów: słonej opłaty wejściowej
można uniknąć parkując przy drodze kilometr wcześniej i obchodząc
bramkę strażników szerokim łukiem). Centrum z zewnątrz nie wygląda na bardzo wielkie ale w środku okazuje się
ogromne: jest w większości wkopane w ziemię, zapewne aby nie
dominowało całkiem krajobrazu. W środku tarasy widokowe, restauracje,
panoramiczne kino gdzie co pół godziny pokazywany jest świetnie
zrobiony film o Mageroyi, olbrzymi sklep z pamiątkami i przede
wszystkim kłębiący się tłum podekscytowanych ludzi. Widok jest
rzeczywiście spektakularny: płaskowyż obrywa się do oceanu
300-metrowym urwiskiem, a w oddali nad horyzontem powoli prawie
poziomo przesuwa się malutkie żółte słońce. Do północy jest jeszcze
pół godziny, więc większość ludzi stoi na wielkiej oszklonej
werandzie, bo na zewnątrz mrozi lodowaty wicher. Decydujemy się
jednak wyjść, do barierki zabezpieczającej urwisko i czegoś w rodzaju
pomnika kuli ziemskiej, i na zewnątrz spotykamy rodaków! Jest większa
wycieczka Ślązaków i kilka innych par podróżujących jak my. Poza tym,
jak chyba wszędzie w Europie, dominują turyści z Niemiec. Są i
Norwegowie, w tym para biorąca ślub! Wzbudzili nasz szczery
podziw swoją cierpliwością w trakcie sesji fotograficznej: temperatura
i wiatr naprawdę nie sprzyjały chodzeniu zwiewnych tiulach czy cienkim
galowym garniturze. W końcu nadchodzi północ, budząc powszechny
entuzjazm. Trzeba przyznać że my też jesteśmy poruszeni - widoki są
naprawdę niesamowite. Niemcy gremialnie odkorkowują butelki piwa i
5min później wokół gwałtownie pustoszeje, prawie wszyscy wsiadają do
autobusów i odjeżdżają. Tymczasem słońce obniża się dalej! Jeśli
spojrzeć na mapę, to w naszej strefie czasowej na długości
geograficznej Nordkapp astronomiczna północ (nadir) przypada mniej
więcej o 0.40!! Przy długim dniu, w okolicach 22 czerwca, to nie ma
większego znaczenia, ale my dotarliśmy do Nordkapp 27 lipca, już pod
koniec polarnego lata (na tej szerokości słońce zaczyna zachodzić 10
sierpnia). Jestem bardzo ciekaw ilu turystów odjeżdża o 0.05
szczęśliwych, że "zaliczyli widok słońca o północy", po czym ono pół
godziny później nurkuje spokojnie pod horyzont... My kręcimy się po
okolicy jeszcze prawie dwie godziny, zwiedzając centrum (film w
diaramie jest naprawdę wart obejrzenia) i oglądając nieco
socrealistyczne rzeźby wokół niego. W końcu wyraźnie zaczyna się
robić jaśniej i wracamy na na camping odsypiać.
|
Następnego dnia pogoda jest ciągle wspaniała, decydujemy się więc popróbować innego z naszych ulubionych zajęć, nieco
ekstremalnego w tych warunkach: nurkowania. Jak już wcześniej
sprawdziliśmy, woda nie jest jakoś tragicznie zimna, dzięki
Golfstromowi nawet po wschodniej stronie wyspy ma 10-12 stopni,
pływałem już w zimniejszej na Mazurach. Mimo to wciągam skafander
raczej starannie. Nurkuję tylko z fajką, trudno tu było jeszcze
taszczyć butle. Pod wodą prawdziwa orgia
życia i kolorów, i to całkiem odmienna od tego co można zobaczyć w
cieplejszych akwenach. Wodorostów jest wiele gatunków, prawie
wszystkie bardzo bujne i z dużymi liściami. Dominuje tonacja
fioletowo - brązowo - żółta, zupełnie inna niż np. w Morzu
Śródziemnym. Woda jest czysta jak kryształ, bardzo by się przydał
wodoszczelny aparat - może kiedyś? Jak wszędzie mnóstwo jeżowców,
rozgwiazdy, ale bardzo mało ryb. To może być
zjawisko czysto lokalne - jak wiedzą wszyscy wędkarze ryby są
chimeryczne i pływają gdzie chcą. W końcu już wracając dostrzegam
wielkiego dorsza. Jest bardzo mało płochliwy i daje mi podpłynąć
blisko, więc bez trudu trafiam go z kuszy. Po wyjściu na ląd
sprawdzam że waży ponad 5kg, największa ryba jaką kiedykolwiek
upolowałem. Starczyła dla nas, sąsiadów na campingu i jeszcze
okolicznych mew.
|
Po południu zwijamy się i z żalem, bo strasznie nam się tu
podobało, ruszamy z powrotem na południe, wzdłuż norweskiego wybrzeża.
W podjęciu decyzji pomaga nam pogoda: wracają mgły. Znów wsiadamy na
prom w Honnigsvag i jedziemy w kierunku Tromso i Narviku.
|
Poprzedni etap |
Powrót do strony Laponia |
Następny etap
|