Dreitorspitze 2638m26 sierpnia 2001 Dreitorspitze było ostatnim z głównych (wyższych niż 2500mnpm) turystycznie dostępnych szczytów pasma Wettersteingebirge, na który jeszcze nie wszedłem. Gdy więc prognoza na ostatni weekend sierpnia po raz kolejny zapowiedziała piękną pogodę, postanowiłem go zdobyć i dokończyć eksploracji pasma. Ponieważ znudziły mi się długie, nisko startujące i idące początkowo w lesie podejścia z Garmisch-Partenkirchen, postanowiłem dla odmiany spróbować wejścia od południa, od strony austriackiej. Startowało ono z pięknej doliny Gaistal idącej równolegle do granicy Niemiec i Austrii - byłem tam już wcześniej zimą i nawet próbowałem pójść kawałek do góry w kierunku Dreitorspitze, ale śnieg był głęboki i nieprzetarty, więc szybko zrezygnowałem. Dno doliny leży wyżej niż Garmisch, na około 1100mnpm, wiec na Dreitorspitze jest 1500-1600m podejścia. Sporo, ale jednak nie 2km typowe przy wycieczkach od północy. Perspektywa mniejszego podejścia mnie zdemobilizowała - wstałem w niedziele "dopiero" o 7 (idąc na Zugspitze obudziłem się o 5...), zbierałem się też raczej niespiesznie i wyjechałem spod domu parę minut przed 9. Do Garmisch przy małym ruchu jedzie się niewiele ponad godzinę, ale do mojej doliny startowej dłużej, prawie dwie. Po drodze zorientowałem się z przerażeniem, że jak ostatni osioł nie wziąłem zapasowych rolek slajdów, a w aparacie mam już tylko kilka zdjęć! Jak dla mnie to prawdziwa katastrofa - jak opisuję na sąsiedniej stronie, na Zugspitze wchodziłem dwa razy (2200m podejścia) tylko dlatego, że za pierwszym razem zdjęcia mi nie wyszły! Na szczęście po drodze w Garmisch znalazłem jakiś kiosk otwarty nawet w niedzielę i udało mi się kupić rolkę Ektachrome'ów. W końcu na parking na początku szlaku dojechałem tuż przed 11, zmieniłem miejskie spodnie na moje domagające się już bardzo wymiany (a co najmniej uprania) podejściowe szorty i wystartowałem. Pogoda była śliczna - słońce, bezchmurnie i bezwietrznie. Aż za ładna - podchodziłem odkrytym terenem, zboczem doliny Bergltal z południową wystawą i prawie się ugotowałem na pierwszych kilkuset metrach. Powyżej 1500mnpm zrobiło się lepiej - zaczął wiać lekki zefirek, a nad pobliskim szczytem bardzo strategicznie uformował się przyczepiony do niego na stale cumulusik i rzucał cień dokładnie na moja trasę. Podejście było łatwe, ale zupełnie inne niż od strony Garmisch - tam początkowe etapy szlaków prowadziły szerokimi i dobrze utrzymanymi drogami, tu była to wąziutka ścieżka idąca stromymi zakosikami w górę. Ludzi po austriackiej stronie też spotkałem dużo mniej - przez cały dzień minąłem może 20-30 osób, w Niemczech byłoby ich pewnie z 10 razy tyle. Powyżej 1900-2000mnpm V-kształtna z początku dolina rozpłaszczyła się wyraźnie, zamiast kosówki szlak zaczął kluczyć przez teren skalisto-trawiasty, a w końcowym etapie przez dość nieprzyjemne i sypkie piargi. Otworzył się też widok na mój cel, czyli potrójny (jak nazwa wskazuje) wierzchołek Dreitorspitze. Za to prawie do ostatniej chwili nie widziałem leżącej po drodze na szczyt przełęczy Meilerpass i znajdującego się na niej schroniska Meilerhutte - były zasłonięte skalnym bastionem. Szedłem w zasadzie bez przystanków, więc parę minut po 14 dotarłem, trochę już zmęczony ponad 3-godzinnym podejściem, do Meilerpass i schroniska (2366mnpm). Z przełęczy całkiem niespodziewanie otwarł się piękny i rozległy widok na niemiecką stronę - samo Garmisch i otaczające góry. Piękny ale i groźny - chmury gromadzące się po tamtej stronie chmury wyglądały na bardzo ciemnie i mogły się przekształcić w burzę. |
W schronisku zrobiłem postój na zjedzenie kanapki i tradycyjne już piwko. Stojąc po nie w kolejce zauważyłem, że ludzie kupują piwo w kuflach zwanych tutaj "mass" - litrowych. Kuszące i niebezpieczne - z jednej strony podejście w słońcu bardzo mnie wysuszyło, z drugiej strony litr piwa wypitego po wysiłku i na prawie pusty żołądek mógł mnie przyziemić szybko i ostatecznie. Obawy były przedwczesne - w "massach" sprzedawali tylko Radlera (odpowiednik polskiego Coolera, słabe piwo cytrynowe) albo Russenmass. Wziąłem to ostatnie z ciekawości, bo nigdy wcześniej go nie piłem. Okazało się, że "rosyjskie" piwo to tutaj po prostu mieszanka pół litra normalnego weissbier i pół litra oranżady cytrynowej - pycha. Opiłem się jak bąk, zwalczyłem przejściowy napad senności i poszedłem na szczyt. Ścieżka z przełęczy trawersowała z obniżeniem pod południowymi ścianami Dreitorspitze, a potem wchodziła na najwyższy (i najbardziej oddalony od przełęczy), zachodni wierzchołek - 2638mnpm. Po trawersie poniżej skał podejście prowadziło przez niemiły odcinek w sypkim piargu - przykrym, bo tym razem dla oszczędności wagi i wygody wybrałem się tylko w sandałach (normalnie noszę lepsze buty przynajmniej w plecaku). Końcowy etap prowadził przez skalną kopułę szczytową - trochę klamer i stalowych lin, ale wszystko zupełnie łatwe. Na wierzchołku znalazłem się parę minut przed 16 - piękne widoki, słonecznie po stronie austriackiej, więcej chmur na północy. Niestety samo Zugspitze siedziało dość głęboko w chmurach, wiec straciłem okazję na sfilmowanie ładnego profilu... |
Schodziłem inną ścieżką, z grubsza równoległą do podejściowej - najpierw przez prawie płaskie piarżysto-skaliste górne piętro podchodzącej pod Dreitorspitze doliny Bergltal, tzw. Leutascherplatte. Bardzo piękny kras - charakterystyczne rowy i dziury wyrzeźbione przez wodę w wapieniu, potoku oczywiście żadnego - wszystko płynęło gdzieś pod spodem. Ma krawędzi krasowego plateau ścieżka dochodziła do małej przełączki i z niej zaczynało się wyjątkowo obrzydliwe i dość niebezpieczne zejście piarżysto-skalno-trawiastym żlebem Söllerrinne. Niby nic, nawet żadnych ubezpieczeń na szlaku, ale żleb był stromy i podcięty prożkami, a na pokrytej drobnym żwirkiem ścieżce można się było łatwo poślizgnąć i przekoziołkować przez kilka takich prożków. Schodziłem powoli i ostrożnie, w końcu progi się skończyły, ale ścieżka dalej była stroma i bardzo nieprzyjemna - nie wiem jak bym tam zszedł bez kijków, i ile czasu by to zajęło. I tak przeklinałem bardzo żwawo i całkiem nie po profesorsku. Było tego żlebu razem z 500m w dół, w końcu jednak jakoś się skończył i doszedłem na płaską łąkę ze stadkiem krów. Końcówka była bezproblemowa - lepsza ścieżka przez las po kolejnej godzinie doprowadziła mnie do auta. Byłem tam o 19.30, cała pętla zajęła mi 8.5h. Może i od austriackiej strony podejścia są "mniejsze", ale tak całkiem małe to te góry bardzo uparcie nie chcą być! O 22 jadłem już pizzę u siebie w domu. Cała wycieczka wyszła naprawdę śliczna - nie za męcząca, nie za trudna, ładna pogoda i ładne widoki. Ale niestety skończyły mi się na niej najbardziej oczywiste cele wypadowe na kolejne weekendy - w bezpośrednim sąsiedztwie Garmisch przeszedłem wszystkie ciekawsze trasy! |
|