::[8]::

[receptor] numer 1, październik 2002
<< | spis treści | >>


Magda Rogowska

Qchnia Fizyka, czyli krótka rozprawa o tem jak fizyk w kuchni przebywał

Że z fizykami nie wszystko jest zawsze tak jak należy - większość ludzi zdaje sobie sprawę. Nie wszyscy jednak wiedzą, że nawet tak prozaiczna sprawa jak jedzenie może powodować u fizyka (tutaj szczególnie podatni są teoretycy) reakcje, delikatnie mówiąc, dziwne. Otóż (dla niewtajemniczonych) wiele teorii wzięło swój początek właśnie przy obiedzie. Przy czym szczególną popularnością cieszyły się desery (tu pragnę zauważyć pewien ludzki odruch u fizyka - "normalny" człowiek też woli desery). Przykładów można znaleźć wiele:

Zapewne część z was słyszała kiedyś o doktorze Galvanim, który miał dosyć spory wkład w rozwój nauki. Otóż zyskał on w rodzimych Włoszech sławę nie tylko jako naukowiec, ale i jako specjalista od przygotowywania bardzo... jakby rzec... porażających potraw z żabich udek. A wszystko zaczęło się od tego, że dr Galvani dowodził jakim to jest troskliwym mężem i gotował pyszny żabi rosołek dla ukochanej, acz chorej, żony. W sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie robił tego w swojej "pracowni" tylko w kuchni. Jednak można powiedzieć, że właściwie tylko dzięki tej jakże uroczej niewiedzy o tym gdzie należy gotować, Galvani trafił do panteonu wielkich fizyków. A wszystko działo się tak: doktorek właśnie z umiejętnością godną chirurga obdzierał ze skóry umięśnione (ten epitet jest tu znaczący) żabie udko, kiedy jednocześnie jego asystent włączył maszynę elektrostatyczną i (obrazowo ujmując) strzelał piorunami (czytaj: wytwarzał długie iskry elektryczne). Wszyscy obecni w pracowni panowie chórem wykrzyknęli, że żabie udka żyją i wiadome już było, że nauka zamiast obiadu zyskała nowe fascynujące zjawisko do wyjaśnienia. Niestety źródła nie podają co na to pani Galvani...

To tyle co do gotowania, a jeśli chodzi o jedzenie:

Cóż... wyobraźmy sobie (tym razem bez zbędnych szczegółów)... podwieczorek. Ot tak, pewien fizyk trafił do swojej (albo cudzej) babci na podwieczorek, czyli przysłowiową herbatkę i ciasteczka. Co jest tym razem istotne: ciasteczka te były z rodzynkami i koniecznie były na tyle dobre, że rzeczony fizyk był nimi urzeczony. Jak wiadomo, fizycy to naród zawzięty i jak coś się im spodoba to już przysłowiowy "koniec". I tak po owym podwieczorku wrócił nasz bohater do domu i postanowił, że sam stworzy dzieło tak doskonałe jak ciasteczka babuni z rodzynkami (podkreślam - z rodzynkami). Pomijając problem skąd wytrzasnął przepis i inne niezbędne rzeczy - zabrał się do roboty i ugniatał to swoje ciasto i dodał rodzynki i był bardzo ciekaw czy się udało i spróbował... Efekt tego był taki, że zakrztusił się rodzynką i wymyślił nową teorię budowy atomu. Pewnie myślicie, że to trochę głupio: dostać kaszlu i wymyślić jakąś tam teorię? - ja też mam pewne wątpliwości, ale wiem jedno: fizyk nic nie robi bez powodu, więc jak już wziął się za pieczenie ciasteczek to musiało mu być to do czegoś potrzebne. Tak miedzy nami, to akurat te ciasteczka nie wyszły mu na dobre bo dzisiaj mamy o atomach trochę inne pojecie. I rzadko kto (a ja mam prywatnie nadzieje, że już nikt) uważa, że atom to "ciasto" z materii dodatniej z poutykanymi w nim ujemnymi "rodzynkami"... Jakby się zastanowić, to chyba raczej trochę głupio by było (ale o tym to może na fizyce...).

Dobra - wiem, że Was meczę tą całą fizyką, ale to wyłącznie (orkiestra - tusz!) ku chwale nauki, a poza tym może zwiększy to czyjąś tolerancję wobec ludzi "myślących inaczej"... Będę się streszczać, jeszcze tylko jedna bardzo istotna teoria - o plazmie. Wprawdzie historycznie nie nadano jej nazwy związanej z jedzeniem, ale pozwoliłam sobie na małe nadużycie językowe, które szczególnie powinien polubić pewien nauczyciel fizyki. Do rzeczy: plazma to pewien specyficzny "stan skupienia materii", przez niektórych porównywany do ognia - jednego z czterech żywiołów tworzących Wszechświat. Bardziej po lapońsku oznacza to zjonizowany gaz powstały w skrajnie wysokiej temperaturze, zawierający przybliżeniu równe ilości ładunków dodatnich i ujemnych. Całkiem niedawno poszerzono mi tą definicję o tzw. plazmę gluonowo-kwarkową, którą pewien wybitny, mądry i uczony fizyk określił mianem kisielu gluonowo-kwarkowego. Tak właściwie, to było to bodajże na zeszłorocznym Festiwalu Nauki i to właśnie wtedy doszłam do wniosku, że fizycy lubią wszystko (to może za dużo powiedziane...) sprowadzać do jedzenia. Ale siłą rzeczy - cóż im pozostaje? Bądźmy szczerzy - ludzie z reguły nie widują na co dzień plazmy, ale właśnie kisiel.

Mała refleksja na koniec: może popularyzacja nauki powinna sprowadzać się właśnie do tłumaczenia zjawisk poprzez to, co widujemy na co dzień? Bo mnie się czasem wydaje, że niektórzy Ważni i Uczeni Panowie Naukowcy są zbyt zajęci wymyślaniem dużej ilości nic nie znaczących terminów zamiast poświęcić chwilę temu, żeby jak najwięcej ludzi mogło po prostu niektóre rzeczy zrozumieć.

Balszoje spasiba za cierpliwość.


strona 8


[receptor] numer 1, październik 2002
<< | spis treści | >>

(C)opyright by magazyn Receptor. Wszelkie prawa zastrzeżone. Za treści zawarte w opublikowanych materiałach odpowiedzialni są ich autorzy.
Powrót na początek strony