Nurkowanie podlodowe
Jezioro Narty, 2 i 9.03.2003

Na pierwszy weekend marca 2003 wybrałem się z grupą przyjaciół spróbować nowej specjalności nurkowej - nurkowania podlodowego. W niedziele 2 marca rano pojechaliśmy z Warszawy nad położone niedaleko Szczytna jezioro Narty, które znaliśmy już z wcześniejszych letnich nurkowań. Znajduje się ono tylko 200km od stolicy, niedaleko szosy na Gdańsk, można tam pojechać nawet na jednodniowy wypad.

Nurkowania podlodowe są trudne i stosunkowo niebezpieczne, z uwagi na brak możliwości natychmiastowego wynurzenia się w sytuacji awaryjnej. A o tę nietrudno - przy bardzo zimnej wodzie może się łatwo zdarzyć na przykład zamarznięcie automatu oddechowego, prowadzące do bardzo szybkiej utraty powietrza w butli. Nawet jeżeli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego, należy bardzo uważać, żeby nie stracić orientacji i możliwości powrotu do przerębli - nurkuje się przywiązanym do liny asekuracyjnej, kontrolowanej przez kolegów zostających na powierzchni. Z uwagi na te niebezpieczeństwa, nurkowania podlodowe wymagają sporego doświadczenia i zwielokrotnionej ilości ekwipunku.

Jeżeli chodzi o sprzęt stricte nurkowy, przygotowalismy się do przedsięwzięcia bardzo starannie. Już nad jeziorem pojawiła się jednak niespodziewana trudność. Zima 2002/03 była naprawdę ostra - silne mrozy utrzymywały się przez kilka tygodni i pokrywa lodu narosła do prawie metra grubości! A my nie wzięliśmy niestety piły tarczowej, jedynie siekierę. Wyrąbanie nią przerębli, nawet przy częstych zmianach rąbiącego, okazało się bardzo męczące. W dodatku gdy przebiliśmy się w końcu do wody, wypełniła ona wykutą wcześniej szczelinę i zaczęła na nas chlapać. Bylibyśmy kompletnie mokrzy jeszcze przed wejściem do wody (a nie da się rąbać w skafandrach, zbytnio krępują ruchy). Zrezygnowaliśmy więc i spróbowaliśmy rozwiązać sytuację inaczej - połowa ekipy pojechała do Szczytna kupować piłę, reszta wybrała się na objazd jeziora szukać gotowej przerębli.





Przerębel znalazła się szybciej niż piła, dokładnie na przeciwległym brzegu jeziora. Wycięła ją piłą mechaniczną inna para nurków, którzy jak przyjechaliśmy byli jeszcze w wodzie. Wyszli, a właściwie zostali wyciągnięci na lód przez towarzyszącą im dziewczynę, kilkanaście minut później i ponieważ nie planowali już kolejnych nurkowań, mogliśmy wykorzystać zrobioną przez nich dziurę. Leżące obok kawały lodu pokazywały jego naprawdę imponującą grubość.



Kolejną godzinę zajęło nam przygotowywanie sprzętu i zakładanie go na siebie. Miałem go tym razem na sobie naprawdę bardzo dużo - suchy skafander założony na gruby ocieplacz, suche rękawice i neoprenowy kaptur, na plecach podwójną butle 2x10l z dwoma niezależnymi automatami oddechowami, mniejszą 4-litrową butlę (tzw. pony) z kolejnym automatem na brzuchu, jako dodatkową rezerwę. Do tego jak zwykle pas balastowy, nóż, komputer nurkowy, potężną podwodną latarkę - razem ponad 60kg ekwipunku! Na powierzchni trudno się w tym było nawet poruszać, na szczęście w czasie nurkowania waga przestaje mieć znaczenie bo równoważy ją wyporność wody.


W czasie gdy się ubieraliśmy, koledzy wytrasowali na śniegu wieloramienną gwiazdę z przeręblą w centrum - jest widoczna spod wody i ułatwia powrót w razie problemów z orientacją. W końcu obwiązali nas linami asekuracyjnymi i mogliśmy wejść do wody - ja z lekką tremą, jako że było to moje pierwsze nurkowanie tego typu.



Nie mam niestety zdjęć spod wody, a nurkowania podlodowe zostawiają niezapomniane wrażenia. Woda jest zazwyczaj bardzo klarowna, dużo przejrzystsza niż latem. Pod lodem gromadzą się bąble wydychanego powietrza, przy dobrej pogodzie słońce prześwitując przez lód tworzy na nich wspaniałe refleksy świetlne. Na podziwanie nie mieliśmy jednak zbyt dużo czasu, jako że w ramach kursu mieliśmy do wykonania serię ćwiczeń nawigacyjnych i ratowniczych - wkręcanie od spodu w lód specjalnych śrub, odszukiwanie przerębli przy pomocy kołowrotka, zataczając wokół osadzonej śruby koła o rosnącej średnicy, i wiele innych. Zbyt dużo ich było jak na jeden dzień, całą imprezę dokładnie w tym samym miejscu powtórzyliśmy jeszcze tydzień później.

Obie wycieczki były naprawdę interesującym doświadczeniem, a przy tym dobrą okazją na kontynuację sezonu nurkowego zimą, przynajmniej dla osób nie obawiających się lodowatej wody. Takim mogę przy okazji polecić równiez inny typ (bardzo) "aktywnej rekreacji", znany jako Spływ Twardzieli. A jeżeli ktoś nie lubi zimna albo obawia się nurkowania bez możliwości szybkiej ucieczki na powierzchnię, zawsze może jeszcze wybrać się na zimową wyprawę w tropiki, choćby do coraz popularniejszego Egiptu.



Janusz Rosiek, 22.03.2004


Strona foto   |   Autor   |  Kursy nurkowania