Triglav 2863m13 lipca 2001 |
Po bardzo udanej czerwcowej wycieczce na Monte Schiara z Łucją, Adamem i Krzysiem wszyscy mieliśmy wielką ochotę na następny wspólny wypad. Zorganizowanie go okazało się nie takie proste. Najpierw, Adam wybrał się do lekarza i dowiedział się, że żółte spojówki którymi nas straszył nas w Dolomitach, to objaw prawdziwej żółtaczki! Biedak musiał więc pojechać do Polski. I tak był niezwykle dzielny, że z tą żółtaczką wszedł na szczyt Schiary - niemal 2000m podejścia! Ekipa została więc zdekompletowana. Pierwszy weekend lipca był brzydki, więc wybrałem się tylko samotnie na mniejszy spacer na Kramerspitze w okolicach Garmisch-Partenkirchen (Alpy Bawarskie). W końcu jednak pogoda się poprawiła i umówiliśmy się na spotkanie w Tarvisio, na granicy włosko-austriackiej, wieczorem w piątek 12 lipca - Łucja i Krzyś dojeżdżali ponownie z Triestu, ja z Monachium. Wycieczka zaczęła się podobnie jak poprzednia - długą, w większości nocną jazdą do Włoch. Do Tarvisio dojechałem o 23.00 i zacząłem szukać dworca kolejowego - całkiem nietrywialny problem jak się okazało, bo miasteczko jest małe, ale dworzec leży parę kilometrów poza nim, na zupełnym odludziu. Za to był nowiutki, wielki i aseptyczny. Krzyś i Łucja spędzili tam czekając samotnie, bo innych pasażerów nie było, ponad 3 godziny. Znaleźliśmy się w końcu i pojechaliśmy pod niedalekiego już Triglava - 10km do granicy Słowenii i dalej jeszcze 15km do Mojstrany, wioski u wylotu doliny Vrata (kojarzyła mi się z Moistraną z cyklu powieści SF pani C.J.Cherryh). Próbnie podjechaliśmy jeszcze kolejne 10km gruntową drogą przez dolinę Vrata do jej górnego pietra, gdzie stoi schronisko Aliażev dom - Krzyś wyszukał w internecie informację, że można się tam za darmo przespać w starej chatce. Po ciemku nie udało nam się jej znaleźć, wróciliśmy więc do wylotu doliny i tuż za wioską znaleźliśmy ładną łączkę ze stogiem siana. Krzyś i ja ułożyliśmy się na trawie za stogiem, a Łucja jak się okazało nie miała karimatu (przed wyjazdem z Warszawy chłopcy przekonali ją, że będą nocować tylko w schroniskach), więc spała w aucie. Zanim zasnęliśmy zrobiła się już 2 w nocy, obudziliśmy się o 7.15, tak że czułem się mocno niewyspany. Po śniadaniu podjechaliśmy znów doliną pod Triglava i o 8.50 wyruszyliśmy spod Aliażev Dom - startowa wysokość to około 1000mnpm. Niedaleko za schroniskiem znaleźliśmy budkę do spania - może się jeszcze kiedyś przyda... Pierwsza część doliny była płaska, U-kształtna i bardzo głęboka - szybko wyszliśmy z lasu i ze wszystkich stron otoczyły nas potężne ściany albo strome zbocza, ze sławną północną ścianą Triglava na czele. Od razu ukazał się nam także sam szczyt - pozornie blisko, ale i wysoko. Z mapy wynikało, że do wyboru mieliśmy trzy szlaki. Zdecydowaliśmy się na ten najbliższy środka ściany, w nadziei że będzie najciekawszy. Niestety zawiedliśmy się, okazał się zupełnie bezproblemowy - najpierw miniaturowy lodowczyk, potem generalnie łatwe podejście z długimi trawersami w lewo i prawo. Mniej więcej w połowie podejścia znalazł się co prawda jeden bardzo stromy odcinek z linka ubezpieczającą, ale w ścianie wykuto olbrzymie stopnie i szło się po nich jak po drabinie. |
Podchodziliśmy w dobrym tempie, przeciętnie 500m/godzinę. Po około 2h wyszliśmy na próg wiszącej dolinki pokrytej częsciowo płatami śniegu - niestety, do tego momentu szczyt zdążył się już schować się w chmurach, pogoda psuła się wyraźnie. Po wyjściu na grań nad dolinką teren zupełnie zmienił charakter - zamiast ścian wokół otwarły się rozległe, niezbyt strome stoki w większości pokryte śniegiem. Podchodziliśmy po nich kolejna godzinę trawersując do schroniska Triglav dom, na wysokości około 2500mnpm. Główną atrakcją po drodze okazał się idący przed nami Austriak, który próbował przejść na skróty przez jakiś stromszy pas śniegu, poślizgnął się i dziarsko pojechał w piruetach kilkadziesiąt metrów w dół. Podniósł się skrzywiony, otrzepał i mozolnie zaczął nadrabiać stratę. |
W końcu ścieżka wyprowadziła nas na przełęcz miedzy schroniskiem i Triglavem. W schronisku był remont - bębnił tam jakiś młot pneumatyczny, wiec zrezygnowaliśmy z wizyty w nim i poszliśmy od razu na wierzchołek. Niestety - w gęstej mgle. Kopuła szczytowa zaczynała się na 2600mnpm i poczułem wpływ zmęczenia i rosnącej wysokości - oddech skrócił mi się wyraźnie. W dodatku w pewnym momencie wyszliśmy na prawie poziomą i bardzo eksponowaną grań szczytową, gdzie dostaliśmy się w zasięg potwornie silnego wiatru - może pary razy w życiu byłem w takim huraganie. Ja i Krzyś mieliśmy większą masę, ale Łucję prawie zwiewało z tej grani - na szczęście cały czas wzdłuż szlaku szedł łańcuch i można się go było trzymać. Już znacznie wolniej dobrnęliśmy w końcu około 14.50 do wierzchołka - 2863mnpm, 1800m podejścia od parkingu, zajęło nam to równe 6 godzin. Na szczycie wiało potwornie, nic nie było widać, zeszliśmy kilka metrów poniżej pod jakiś kamień, ale i tak wymroziło nas błyskawicznie. Ktoś nam zrobił wspólne zdjęcie szczytowe i zaczęliśmy schodzić. |
W zasadzie, ponieważ pogoda była marna, myśleliśmy pierwotnie aby dla bezpieczeństwa wrócić tą samą łatwą trasą. Po obejrzeniu mapy wydało nam się jednak, że zejście inną ścieżką może mieć krótszy odcinek ubezpieczony łańcuchami, i na tym w końcu stanęło. Jak zwykle rezultat okazał się przeciwny do zamierzonego - wybrane zejście było bez porównania trudniejsze niż szlak podejścia, orientacyjnie i technicznie, mapa całkiem nas zmyliła. Najpierw musieliśmy zejść we mgle z kopuły szczytowej Triglava na pola piarżysto-śnieżne poniżej. Trudności nie były wielkie, ale wiatr po prostu straszny, mroził ręce tak, że z trudem dawało się trzymać stalówek ubezpieczających szlak. W końcu znaleźliśmy się na śniegu i tu wiatr osłabł do znośnego poziomu, za to z kolei pojawił się problem z orientacją - gęsta mgła, widoczność zerowa, szlaku na śniegu żadnego, tylko stare ślady w rożnych kierunkach. Ewidentnie tym wariantem mało kto chodził, wszyscy wybierali nasz podejściowy, łatwiejszy. Spotkaliśmy co prawda grupkę ludzi, ale podeszli z jeszcze z innej doliny i nie mogli nam pomóc. Chwilę się bezradnie pokręciliśmy po tych śniegach i w końcu na moment mgła się rozwiała, wystarczająco długo żebyśmy zdążyli wypatrzyć drogę w dół i zejść poniżej granicy chmur. Poniżej był łatwy kawałek po łagodnych polach śnieżnych w dół, po czym, już w znośnej widoczności, doszliśmy do ostrej grani sprowadzającej na przełęcz Lukna, zamykającą od góry dolinę Vrata. Na grani od razu zrobiło się gorzej - znowu jakieś łańcuchy, a w dodatku na kilka turni po drodze trzeba było sporo podejść - na pierwszą prawie 50m. Forsowaliśmy tę grań dość powoli, dopóki nie zaczęło grzmieć w oddali - to nas natychmiast przyspieszyło. Do przełęczy mieliśmy jeszcze kawał drogi, więc uświadomiłem na wszelki wypadek resztę towarzystwa, że to koniec żartów i jeżeli nie chcą na tej grani zarobić piorunem, to niech wytężą wszystkie siły. Jeszcze ze 20min udało nam się zejść suchą stopą, w coraz trudniejszym terenie - rzędy klamer i lin w pionowych kominach, miejscami ciasno, miejscami duża ekspozycja. Potem zaczęło padać, zrobiło się ślisko i grzmiało coraz bliżej - a łańcuchy zaczęły się miejscami nawet jakby przewieszać... W normalnych warunkach na pewno Łucja i Krzyś ubrali by się w uprzęże, ale z burzą na karku wszyscy gnaliśmy w dół spuszczając się miejscami prawie na rękach, bez zawracania sobie głowy nieistotnymi detalami typu asekuracja. Zazwyczaj w trudniejszym terenie poruszałem się sporo szybciej niż moi towarzysze, ale tym razem oni też wystraszyli się na tyle solidnie, że nie opóźniali się specjalnie. W końcu zeszliśmy na przełęcz u wylotu doliny i w tym momencie zaczęło potężnie lać, z kawałkami gradu, ale za to grzmoty nieco się oddaliły - burza nam darowała i przeszła bokiem. |
Pozostałe zejście było jeszcze dość długie, mniej więcej półtorej godziny, ale całkiem łatwe, ścieżka trawersująca zboczem i dnem doliny. Po kwadransie przestało padać i pokazało się słoneczko! Triglav na pożegnanie jeszcze raz zaprezentował nam północną ścianę oświetloną zachodzącym słońcem. Nastroje znacznie się poprawiły i spokojnie spacerkiem zeszliśmy do Aliażev Dom. Do auta wsiedliśmy o 20.10, po 11.5h wycieczki. Razem zrobiliśmy co najmniej 2km podejść, większość przy marnej pogodzie, mieliśmy więc powody do zadowolenia - dzień został przepracowany naprawdę uczciwie. Na kolację zjechaliśmy do Mojstrany do pizzerii o dziwnej jak na tego typu przybytek nazwie "Kot" i zamówiliśmy po pizzy - kiepskiej niestety, kucharz dodał do mojej tyle czosnku, że z trudem ją zmęczyłem. Późnym wieczorem pojechaliśmy dalej - tym razem ponurkować w Chorwacji, na Istrii i wyspach Cres i Losinj. Spędziliśmy nad Adriatykiem bardzo przyjemne dwa dni - ale to już materiał na inny reportaż. |
W sumie - Triglav to bardzo piękna i godna polecenia wycieczka, dość męcząca, ale niezbyt trudna. Trudności techniczne nie powinny sprawić kłopotów turystom z przyzwoitym tatrzańskim doświadczeniem. Warto ją więc wziąć pod uwagę jako interesujące uzupełnienie nadmorskiego urlopu w Chorwacji - Alpy Julijskie są niemal po drodze z i do Polski! |
|