Dubrovnik
|
Dubrovnik, w czasach rzymskich i średniowiecznych znany jako
Raguza, jest miejscem naprawdę niezwykłym. Przez ostatnie kilkanaście
lat byliśmy prawie we wszystkich krajach Europy i widzieliśmy chyba
większość ich najsławniejszych zabytków, a mimo to starówka Dubrovnika
wywarła na nas kolosalne wrażenie - to naprawdę światowa ekstraklasa,
rzecz którą bezwzględnie trzeba zobaczyć.
|
Przyjechaliśmy do miasta stosunkowo wczesnym przedpołudniem, żeby
wykorzystać chłodniejsze poranne godziny, nie bez kłopotów znaleźliśmy
jakiś parking w centrum i poszliśmy w kierunku zabytkowej dzielnicy.
Dość niespodziewanie, po kolejnym zakręcie ulicy, otworzył się widok z
góry na starą część miasta i zaparło nam dech w piersiach.
Fortyfikacje Dubrovnika zawsze były imponujące, ale z uwagi na ich
niedawną historię, w tej chwili robią wrażenie po prostu
surrealistyczne. Dubrovnik w średniowieczu nigdy nie był nawet
zaatakowany czy oblegany (po obejrzeniu murów miejskich trudno się
dziwić, że nie było chętnych do ich forsowania), ale niestety stał się
ofiarą ostatniej wojny serbsko-chorwackiej. Artyleria serbska
ostrzeliwała go ze szczególną zaciekłością, nie zważając na bezcenne
zabytki tu zgromadzone, i spowodowała poważne zniszczenia. Po wojnie,
ze znaczną pomocą finansową UNESCO, uszkodzenia szybko usunięto. W
rezultacie, po kompletnej renowacji, ewidentnie średniowieczne z
kształtu i sposobu konstrukcji budowle wyglądają na nowiusieńkie, jak
gdyby wczoraj przecięto na nich wstęgę. Przez lata oglądania różnych
zabytków przywykliśmy, że widać po nich ich wiek - jakieś pęknięcia w
murach, uszkodzenia tynków i zaprawy między kamieniami czy cegłami,
krusząca się farba, patyna, cokolwiek. Odbudowany Dubrovnik wygląda
miejscami wręcz nienaturalnie, budził w nas silne poczucie
nierzeczywistości, jak olbrzymia konstrukcja z klocków Lego a nie coś
realnego, masywnego i naprawdę starożytnego.
|
Do
starówki można dostać się tylko w dwóch miejscach, przez bramy w
monumentalnych murach miejskich, które ją całkowicie
otaczają, i tylko pieszo, ruch samochodowy jest zabroniony. Po
przejściu północnej bramy wyszliśmy na główną ulicę miasta, Stradun -
wyłożony kamiennymi płytami szeroki deptak, otoczony ciągiem pięknych
kamienic i pałaców, wybudowanych po trzęsieniu ziemi w 1667 roku.
Atmosfera, jak wszędzie tego lata, była raczej senna - ludzi bardzo
mało, nieliczne grupki turystów spacerujące od sklepu do sklepu. Nam to oczywiście bardzo odpowiadało, ale mieszkańcy
miasta żyjący z turystyki na pewno nie byli uszczęśliwieni. Zaraz na
początku Stradunu jest kilka interesujących obiektów - klasztor i
kościół św. Franciszka, klasztor św. Klary, zabytkowa apteka założona
w roku 1317 (!! - to się nazywa ciągłość w interesie) i najbardziej rzucająca się w oczy
okrągła Wielka Fontanna Onofrio, zbudowana w roku 1444 jako końcowy
punkt 12-kilometrowego wodociągu zaopatrującego miasto. Na drugim
końcu Stradunu jest plac Luża z Małą Fontanną Onofrio i z pomnikiem
rycerza Rolanda symbolizującym w średniowieczu suwerenność wolnych
miast. Wokół placu lub w jego pobliżu znajdują się najważniejsze
historyczne budynki miasta: Arsenał, Pałac Rektora, Pałac Sponza
mieszczący niegdyś siedzibę urzędu celnego (obecnie muzeum), Wieża
Zegarowa, katedra Wniebowstąpienia Marii, kilka innych kościołów i
muzeów. Wszystkie te obiekty są bardzo interesujące, ale nie sposób
je zwiedzić w czasie krótkiej jednodniowej wizyty, więc niestety tylko
przeszliśmy się między nimi, gdzie się dało zaglądając na krótko do
środka. W wielu miejscach rzuca się w oczy, że nie wszystko niestety
udało się jeszcze po bombardowaniach naprawić - na przykład na
ścianach katedry ciągle widać groźnie wyglądające rysy i pęknięcia.
|
Przez
bramę w domu sąsiadującym z Wieżą Zegarową przedostaliśmy się z placu
Luża na nabrzeża portu starego Dubrovnika,
głęboko wciętego między mury miasta. Żadnych zabytkowych statków w
porcie nie było, ale za to kawałek odkrytej przestrzeni otworzył przed
nami wspaniałą perspektywę na niewiarygodnie po prostu potężne
fortyfikacje
Dubrovnika. Mury są tak wysokie, że nawet prawie w południe duży
fragment nabrzeża pozostał w głębokim i przyjemnym cieniu - wielka
ulga, bo zaczynał się robić straszliwy upał i poprzednia tura
zwiedzania wokół placu Luża ugotowała nas już na twardo. Chętni mogli
też poszukać ochłody po prostu w kąpieli - za masywnym narożnym
bastionem strzegącym portu od zachodu w morze wychodziło długie
betonowe molo. Po jego zewnętrznej stronie woda wyglądała na bardzo
czystą, jak rzadko się w miastach zdarza, i grupki ludzi pływały w
Adriatyku albo opalały się na niewielkich wybetonowanych spłachetkach
plaży.
|
Po przespacerowaniu się obrzeżami portu i ochłonięciu
trochę w cieniu murów, wróciliśmy na starówkę żeby obejrzeć jej
bardziej zewnętrzne fragmenty. Dubrovnik jest charakterystycznie
położony - główna ulica idzie dnem niewielkiej, równoległej do brzegu
Adriatyku dolinki, której wznoszące się zbocza ograniczają miasto
zarówno od strony lądu jak i od morza. Na lewo i prawo od głównej
ulicy poprowadzone są jeszcze dwie inne równoległe, znacznie węższe -
ta od strony morza mieści się na dnie dolinki, druga przecina poziomo
dość strome przeciwległe zbocze i trzeba do niej podchodzić po
schodach. Niższa z bocznych uliczek jest czymś w rodzaju centrum
handlowego - rządek niewielkich sklepów, głównie historycznych już
warsztatów złotniczych prowadzonych od pokoleń przez rodziny
albańskich chrześcijan. Wyższa uliczka to praktycznie jedna bardzo
długa restauracja - knajpek jest tu tak dużo, że prawie nie ma przerw
między wystawionymi przed nimi stolikami i parasolami.
|
Próby wdrapywania po stromych schodach w straszliwym
upale, który zapanował po południu, wyczerpały nas ostatecznie, więc
postanowiliśmy odpocząć i coś zjeść. Czas był najwyższy - wszystko co
żywe wokół nas również udało się na sjestę. Słońce
nie tylko ostatecznie wymiotło z ulic turystów, ale wyraźnie dało się
we znaki także zwierzętom. Na zdjęciach obok widać, jak gołębie
chłodząc nóżki obsiadły Małą Fontannę Onofrio, a ostatecznie
zrezygnowany spanielek po prostu położył się na bruku i udawał
nieżywego. Znaleźliśmy sobie obiecująco wyglądającą zacienioną
restaurację w załomie murów miejskich i zamówiliśmy frutti di
mare, okazało się jednak rozczarowujące - na włoskiej Rivierze w
byle knajpce serwują lepsze. Albo pechowo trafiliśmy, albo tłum
turystów w poprzednich latach przyzwyczaił kucharzy, że nie muszą się
starać, bo i tak goście się znajdą... W końcu po obiedzie
dokończyliśmy sjesty przeglądając zebrane w ciągu dnia mapki i foldery
informacyjne w refektarzu-ogrodzie kościoła św. Franciszka.
|
Na wieczór pozostał nam jeszcze
jeden, ale za to bardzo ważny punkt programu - spacer koroną murów
miejskich. Widzieliśmy co prawda ludzi chodzących po nich, czy raczej
snujących się powoli, nawet w środku dnia, ale to zupełne szaleństwo -
mury mają dwa kilometry długości i praktycznie nigdzie nie można na
nich znaleźć nawet odrobiny cienia. Wybranie się tam w apogeum upału
może się łatwo skończyć udarem słonecznym albo zawałem, nie mówiąc już
o tym, że przyjemność też wydaje się być bardzo wątpliwa. My
zdecydowaliśmy się wejść na nie dopiero około 18.30, a jak widać ze
zdjęcia obok i tak jestem czerwony i zlany potem od gorąca. Bez
wątpienia jednak warto się tam wybrać - mury mają do 25m wysokości (i
miejscami do 6m grubości!) i widoki ze szczytu są wspaniałe. Zacząć
spacer można w kilku miejscach, oczywistym punktem startowym są
np. same bramy wejściowe do starówki. Ścieżka wzdłuż korony murów jest całkiem
urozmaicona - ponieważ zbudowano je na
skomplikowanym topograficznie terenie wzniesień otaczających dolinkę,
w której leży stary Dubrovnik, same mury mają niewiele całkiem
prostych odcinków, a ich zwieńczenie wznosi się i opada. Trasa
spacerowa idzie więc ciągiem zaułków, załomów, schodków - miejscami
można ją wręcz łatwo zgubić i wejść niezamierzenie na jakiś boczny
tarasik lub punkt widokowy. Cała wycieczka jest bardzo malownicza,
trudno wymienić wszystkie interesujące punkty po drodze, więc nie będę
ich szczegółowo opisywał, licząc na to, że czytelnicy tego reportażu
sami znajdą okazję do ich obejrzenia. Nie oprę się jednak
przytoczeniu pewnej zabawnej obserwacji - w wielu miejscach podwórka i
tarasy domów mieszkalnych przylegają bezpośrednio do samych murów.
Czy turyści patrzą czy nie, ludzie muszą przecież prowadzić normalne
życie i korzystać z tych podwórek.
Zobojętnieli więc całkowicie na przechodzące nad nimi tłumy - w kilku
miejscach widzieliśmy niewielkie imprezki, których uczestnicy nie
poświęcili nawet najmniejszego spojrzenia podglądającym ich z góry
spacerowiczom. Prawdę mówiąc, stopień znudzenia mieszkańców
Dubrovnika był tak skrajny, że narzuciło nam się porównanie z nie
mniej zblazowanymi szympansami w warszawskim Zoo... Niestety, były
też i mniej zabawne obserwacje - z góry widać, że nie wszystko po
wojnie zdążono odbudować, gdzieniegdzie w gęstej zabudowie miasta
pozostały dziury z widocznymi resztkami zburzonych ścian.
|
Po
zejściu z murów postanowiliśmy nie wracać od razu do Sladenovici, ale
pojechać jeszcze kawałek na południe w kierunku granicy z Czarnogórą,
żeby mieć pewność, że nie przeoczyliśmy na tym kawałku wybrzeża
niczego naprawdę ciekawego. Żadnych super-atrakcji już nie
odkryliśmy, ale inicjatywa się opłaciła - wycieczka nagrodziła nas
ostatnią piękną panoramą Dubrovnika na tle zapadającego zmierzchu. W
końcu, wyczerpani i wysuszeni całym dniem upału, wróciliśmy na kolację
do naszego domku przy plaży.
|
Poprzedni etap |
Powrót do strony Chorwacja
| Następny etap
|