Ten cytat w znacznym stopniu definiuje zagadnienie, o którym będę mówił. Nauka, a w szczególności fizyka, ma problem - jest dla współczesnego społeczeństwa niewidzialna. Ma pod tym względem wiele wspólnego z neutrinami kosmicznymi: jesteśmy w nich całkowicie zanurzeni, lecz ich detekcja jest bardzo trudna, bo bardzo słabo oddziałują z materią. Naukowcy też mają słaby kontakt ze społeczeństwem, lecz w odróżnieniu od neutrin nie mogą pozostać niewidzialni, choć wielu, a może nawet i większość czuje się najlepiej we własnym gronie i w nim pragnie pozostać.
W zasadzie większość uczonych zgadza się z potrzebą popularyzacji badań naukowych, widząc w niej przede wszystkim sposób na zainteresowanie młodych ludzi karierą naukową. Tego rodzaju popularyzacja, oparta na książkach i czasopismach popularnonaukowych, a skierowana do ludzi o wyraŚnie skrystalizowanych już zainteresowaniach ścisłych, ma się dobrze - nie tylko na świecie, ale i w Polsce. W ciągu ostatnich kilku lat ukazało się na naszym rynku wydawniczym wiele naprawdę dobrych książek popularnonaukowych, są wznowienia klasyków tej literatury, mamy Świat Nauki - polską wersję Scientific American, jest Wiedza i Życie - interesująca i coraz lepsza, jest Delta dla uczniów o zainteresowaniach matematyczno-fizycznych. I nie o takiej popularyzacji zamierzam mówić. Problem, który zapewne istnieje od bardzo dawna, lecz został zauważony i potraktowany poważnie w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych, to całkowity niemal ,,analfabetyzm społeczny" w sprawach naukowych oraz brak powszechnego rozumienia powiązań pomiędzy badaniami naukowymi, edukacją i postępem technologicznym. Naukowcy przyzwyczaili się do roli ,,wybrańców bogów", których badania finansowane są bez szemrania z racji ich mądrości i talentów. Jednak wymogi współczesnej demokracji są inne: podatnik chce być informowany, na co wydawane są jego pieniądze. Nie da się zbyć pogardliwym: ,,I tak tego nie zrozumiesz". Przekonali się o tym boleśnie fizycy amerykańscy, kiedy Kongres USA przegłosował rzecz, wydawałoby się, nie do pomyślenia: przerwanie w połowie realizacji projektu budowy akceleratora SSC, który miał kosztować około 10 miliardów dolarów.
W raporcie sir Waltera Bodmera z 1985 r. na temat stosunku społeczeństwa brytyjskiego do nauki pojawił się chyba po raz pierwszy termin ,,public understanding of science" - ,,powszechne rozumienie nauki". Od 1992 r. ukazuje się czasopismo Public Understanding of Science, co może być miarą wagi, jaką środowisko naukowe przypisuje tej działalności. W Polsce coraz większa ilość naukowców i uczonych dostrzega problem. Co ważniejsze, są i tacy, którzy działają. W tym roku mogliśmy oglądać w pierwszym wydaniu dziennika telewizyjnego reportaż z warszawskiego ,,pikniku naukowego" - fizyka rzeczywiście trafia pod strzechy. W większości ośrodków uniwersyteckich urządzane są pokazy fizyczne dla publiczności, dni otwarte. Są imprezy większego kalibru, jak warszawski i wrocławski festiwal nauki, czy krakowski jarmark fizyczny. Trudno oprzeć się uczuciu podziwu dla katowickiego środowiska fizyków, gdzie od dwudziestu lat działa jedyna w swoim rodzaju Grupa Twórcza KWARK i które od kilkunastu lat organizuje ogólnopolskie konkursy i turnieje dla młodzieży szkolnej. W całej Polsce znane są osiągnięcia lubelskiego oddziału PTF w zakresie popularyzacji fizyki. Ta lista mogłaby być jeszcze znacznie dłuższa. Pomimo to wszystko uważam, że w Polsce, w odróżnieniu od krajów Europy Zachodniej, działania na rzecz powszechnego rozumienia nauki są fragmentaryczne, nie są należycie oceniane przez środowisko naukowe, nie mają też wystarczającego wsparcia finansowego i instytucjonalnego.
Nie wszyscy dostrzegają potrzebę tak szeroko rozumianej popularyzacji. Duża część naszego środowiska jest jej przeciwna. Szerokiej popularyzacji zarzuca się przede wszystkim spłycanie, wręcz wykoślawianie nauki.
Dyskusja z tego rodzaju argumentacją, nie pozbawioną całkowicie słuszności, przekracza ramy tego artykułu. Można by ją zapewne streścić w dwóch zdaniach: Dzisiejszy świat jest opanowany przez kulturę masową, zaś nauka jest z natury rzeczy raczej elitarna. Ale czy chcemy przyglądać się temu światu z bezpiecznej, chroniącej przed zgiełkiem i trywialnością odległości, czy też zaznaczymy w nim swoją obecność w sposób, który publiczność zaakceptuje. Musimy oczywiście zachować przy tym własną integralność, ale jest to jedyny warunek.
Arsenał środków, którymi mogą się dziś posługiwać popularyzatorzy nauki, jest nieporównanie bogatszy niż 50 czy nawet 20 lat temu. Omawiałem je w artykule na temat popularyzacji fizyki (Postępy Fizyki 49, nr 3 (1998)). Tu chciałbym dodać kilka uwag na temat muzeów nauki oraz Internetu, które wydają mi się szczególnie ważnym narzędziem kontaktu z szeroką publicznością.
Tradycyjną rolę muzeum kojarzymy ze zbieraniem i przechowywaniem istotnych dla kultury obiektów materialnych, na przykład dzieł sztuki, przyrządów naukowych lub wytworów techniki. Dzisiaj muzea to instytucje działające aktywnie na polu popularyzacji, edukacji i rekreacji. W Europie Zachodniej, Stanach Zjednoczonych i Japonii muzea naukowe odgrywają dużą i wciąż rosnącą rolę. Wielkie znaczenie przypisuje się idei interakcyjności ekspozycji, która zakłada aktywność ze strony zwiedzających, i to nie ograniczającą się do naciśnięcia guzika. Wyobrażenie o roli muzeów naukowych w procesie popularyzacji i edukacji może dać następujący przykład: Cité de science et technologie La Vilette w Paryżu przyjmuje 5 mln gości rocznie. 1,5 mln tych wizyt finansuje ministerstwo edukacji dla grup młodzieży szkolnej, które przychodzą do Cité przez kilka kolejnych dni, uczestnicząc we wcześniej przygotowanych programach pedagogicznych. Większość krajów rozwiniętych oraz znaczna część krajów rozwijających się ma muzea o profilu naukowym. Utworzyły one w Europie stowarzyszenie ECSITE, mające na celu wymianę ekspozycji i doświadczeń. Polska specyfika w dziedzinie muzeów naukowych polega na tym, że ich w ogóle nie mamy. Tak naprawdę jest jedno, tyle że się tak nie nazywa, nie ma własnych pomieszczeń, a eksponaty są rozmieszczone na korytarzach UMCS w Lublinie. Zaryzykowałbym następujące stwierdzenie: w momencie reformy szkolnictwa i radykalnej, żeby nie powiedzieć rewolucyjnej zmiany programu nauczania fizyki, stworzenie sieci muzeów naukowych w Polsce jest sposobem na uratowanie fizyki przed kompletnym wyrugowaniem z podstawowego i gimnazjalnego poziomu nauczania. Byłoby zresztą logiczną konsekwencją i naturalnym uzupełnieniem tej reformy. Skoro nie uczymy fizyki, lecz opowiadamy o fizyce, niechże to, o czym opowiadamy, zmaterializuje się czasem w atrakcyjnej postaci.
O tym, jaką popularnością cieszyłyby się muzea nauki, gdybyśmy je mieli, świadczy rekordowa frekwencja na organizowanych w Polsce wystawach objazdowych CERN-u, DESY, ,,Zabawki i Fizyka". Sądzę, że liczba 10 tys. zwiedzających wystawę ,,Zabawki i Fizyka" w okresie ok. tygodnia jest po prostu mocnym argumentem za zdecydowaną akcją zmierzającą ku utworzeniu przy silnych ośrodkach uniwersyteckich muzeów naukowych. Stałe muzeum naukowe jest naturalnym gospodarzem dla wystaw objazdowych, ułatwiając i zmniejszając koszty ich organizacji. W pewnym stopniu ta sama uwaga odnosi się do sukcesu wrocławskiego i warszawskiego festiwalu nauki - muzeum naukowe jest naturalnym organizatorem popularnych wykładów i pośrednikiem pomiędzy laboratorium badawczym a szeroką publicznością i młodzieżą szkolną. Oczywiście wystawa objazdowa, podobnie jak festiwal nauki, ma swoje specyficzne walory, nie dające się łatwo zastąpić, jest to bowiem zabieg socjotechniczny polegający na stwarzaniu wydarzenia, które samo z siebie ściąga publiczność. Jest to jednak zabieg kosztowny - jedna podróż, montaż i demontaż wystawy CERN-owskiej kosztuje 70 tys. franków szwajcarskich (nie licząc kosztów wynajęcia pomieszczeń, przewodników itp., które pokrywa gospodarz wystawy).
Byłoby wyważaniem otwartych drzwi przekonywanie kogokolwiek o ogromnych możliwościach popularyzacji, jakie niesie ze sobą użycie Internetu. Fizyka jest w nim bogato reprezentowana i bez wątpienia jest to środek przekazu informacji doskonale przystosowany do prezentowania fizyki i innych nauk ścisłych. Należy jednak pamiętać, że nie ma nic łatwiejszego niż umieścić w Internecie artykuł. Internet jest rodzajem samizdatu. Obok tekstów dobrych są mierne, a także całkowicie bzdurne. Z tego względu bardzo ważnym zadaniem dla poważnych instytucji naukowych jest odpowiedzialne tworzenie stron rekomendujących materiały internetowe nadające się do wykorzystania w celach popularyzacyjnych i edukacyjnych. Strony takie posiada większość europejskich towarzystw fizycznych. W Polsce przestrzeń Internetu z materiałami dotyczącymi fizyki w języku polskim jest ciągle prawie pusta. Trzeba pamiętać, że w pracy z młodzieżą szkolną bariera językowa jest bardzo istotna. Dlatego chciałbym wyrazić swoje uznanie dla Państwowej Agencji Atomistyki, która sfinansowała przetłumaczenie na język polski CERN-owskich stron WWW dla szerokiej publiczności(http://www.fuw.edu.pl/~ajduk/Public/Welcome.html). To na pewno dobra inwestycja. Wprawdzie dziś jeszcze dostęp do Internetu ma kilka procent uczącej się młodzieży, jednak akcja ,,Internet dla szkół" zmienia tę sytuację z roku na rok. Dobrze prowadzone internetowe strony popularno-edukacyjne rejestrują nawet 100 tys. wejść miesięcznie - mniej więcej nakład Wiedzy i Życia. Internet jest wprawdzie stosunkowo tanim środkiem przekazu informacji, ale też nie jest za darmo, jeżeli chcemy prezentować w nim fizykę w formie atrakcyjnej i estetycznej. Sądzę, że ,,fizyka po polsku" w Internecie jest w kwestii popularyzacji wyzwaniem numer dwa zaraz po muzeach naukowych.
W krajach Europy Zachodniej i USA przygotowanie wystaw, wykładów popularnych, dni otwartych itd. ogromnie ułatwia zorganizowana na dużą skalę produkcja i dystrybucja materiałów popularyzacyjnych (plakaty, plansze, programy komputerowe, wideokasety). Na przykład w USA taką działalnością zajmuje się Contemporary Physics Education Program (CPEP), organizacja zrzeszająca nauczycieli i naukowców. Materiały edukacyjne przygotowywane są w jęz. angielskim, francuskim i hiszpańskim (o cząstkach także po polsku: http://www.ifj.edu.pl/edukacja/adventure_home.html).
Przygotowanie atrakcyjnych materiałów do wykładu popularnego jest
ogromną pracą, często przekraczającą możliwości czasowe badacza. To
właśnie mając na uwadze, grupa fizyków z Instytutu Fizyki Jądrowej i
Cząstek Elementarnych (IN2P3 - Francja) opracowała zestaw ilustracji
do pięciu wykładów na temat fizyki cząstek elementarnych. Jest to
przykład ogólnej tendencji do wspomagania działalności
popularyzatorskiej poprzez wymianę doświadczeń i materiałów na skalę
narodową, a nawet międzynarodową. Mam tu na myśli wspomnianą
wcześniej ECSITE, CPEP oraz powstałą w 1997 r. Europejską Grupę
Upowszechniania Fizyki Cząstek (EPPOG). W Polsce działalność
popularyzatorska jest z reguły przedsięwzięciem lokalnym i wysoce
indywidualnym. A szkoda, bo wybitnych indywidualności
popularyzatorskich jest niewiele, a potrzeby ogromne. Spójrzmy na
,,popularyzacyjną" mapę Polski:
Lublin - doskonałe materiały edukacyjne mogące stanowić zalążek
muzeów naukowych w Polsce;
Katowice - znakomita praca z młodzieżą (Grupa Twórcza Kwark!),
konkursy, wyjątkowo dobre kontakty z prasą lokalną;
Toruń, Poznań - seminaria i szkoły dla nauczycieli;
Wrocław - wyjątkowo dobre kontakty środowiska fizyków z Wojewódzkim
Ośrodkiem Metodycznym;
Warszawa - Piknik Naukowy, jedyna w swoim rodzaju ,,piknikowa"
popularyzacja fizyki;
Kraków - Foton: czasopismo popularne dla nauczycieli fizyki i ich
uczniów, jarmark fizyczny; itd., itp.
Wydaje się, że każde środowisko ma specyficzny profil działania. A gdyby tak wymieniać na większą skalę te doświadczenia, skopiować pomysły? W tej akurat dziedzinie oryginalność pomysłu nie ma aż takiego znaczenia - liczą się skutki!
Mówiąc o rozproszeniu wysiłku popularyzacji fizyki w Polsce, warto przyjrzeć się bliżej organizacji i finansowaniu tej działalności w Anglii. Dlaczego akurat w Anglii? Jest to kraj, w którym upowszechnianie nauki ma najdłuższą tradycję i chyba najbardziej spektakularne osiągnięcia. Nie bez powodu na 20-funtowym banknocie widzimy Faradaya wygłaszającego popularny wykład z demonstracjami - sławny Christmas Lecture w Royal Society.
W 1995 roku brytyjskie ministerstwo nauki i technologii utworzyło
komisję, której zadaniem było zbadanie, w jakim stopniu struktura
organizacyjna uniwersytetów i ich pracownicy są przygotowani do
udziału w upowszechnianiu badań naukowych. Przewodniczącym komisji
został sir Arnold Wolfendale. Komisja zakończyła swoje prace
raportem, którego wybrane zalecenia niżej przytaczam:
1) Naukowcy, inżynierowie i doktoranci, którzy otrzymują wynagrodzenie
z funduszy państwowych, mają służbowy obowiązek wyjaśniać swoją pracę
szerokiej publiczności.
2) Instytucje finansujące badania naukowe w Wielkiej Brytanii powinny
tak zmodyfikować procedury przyznawania grantów, aby działalność na
rzecz powszechnego rozumienia nauki stała się ich integralną częścią.
3) Uniwersytety powinny zwiększyć nacisk na kształcenie umiejętności
komunikacji społecznej i ich wykorzystania dla dobra publicznego.
4) Uniwersytety powinny opracować wydajne (z punktu widzenia kosztów)
sposoby pomiaru efektywności swoich działań na rzecz powszechnego
rozumienia nauki.
5) Ministerstwo nauki i technologii powinno zamówić opracowanie
przewodnika po najlepszych praktykach popularyzacyjnych.
Wydaje się, że raport Wolfendale'a zawiera wiele zaleceń uniwersalnych, tzn. wykraczających swoją użytecznością poza granice Wielkiej Brytanii. Pierwsze z nich, dotyczące formalnego zobowiązania uczonych pobierających pieniądze na badania naukowe z kasy publicznej do popularyzacji swojej pracy, może się wydać nierozsądne. Czy można zmusić badacza do prowadzenia popularnych wykładów lub pisania popularnych artykułów? Oczywiście nie - to trzeba lubić i umieć. Jednakże po bliższym przyjrzeniu się temu zaleceniu zrozumiemy jego głęboką motywację i mądrość. Otóż popularyzacja mająca status obowiązku służbowego przestaje być nieszkodliwym hobby uczonego. Tego rodzaju regulacja prawna (obowiązująca teraz także pracowników CNRS we Francji) nadaje popularyzacji właściwy prestiż. Ponieważ ciała finansujące badania rozliczają instytuty naukowe i grantobiorców z działań na rzecz publicznego rozumienia nauki, talenty popularyzatorskie stają się cenne i poszukiwane. Oczywiście nikt nie proponuje wybitnym badaczom, aby poświęcali na kontakt z publicznością np. jeden dzień w tygodniu. Ale parę dni w roku? Wreszcie statutowy obowiązek popularyzacji upraszcza finansowanie jej z budżetów instytutów naukowych i uniwersytetów.
Drugie cytowane wyżej zalecenie z raportu komisji Wolfendale'a zostało zrealizowane przez Particle Physics and Astronomy Research Council (PPARC) w następujący sposób: grantobiorca może wydać na popularyzację badań do 1% kwoty dotacji. Oprócz tego PPARC finansuje niewielkie projekty (do 10 000 funtów) o charakterze popularyzatorskim. PPARC zatrudnia też fizyka (na dwa dni w tygodniu) posiadającego doświadczenie w kontaktach z mediami, a także finansuje prowadzenie strony internetowej poświęconej fizyce cząstek (http://hepweb.rl.ac.uk/ppUK/).
Ostatnie z zaleceń - przewodnik po najlepszych technikach popularyzacyjnych - w istocie powstał i jest interesującą lekturą sam w sobie. Publikacja ta, zatytułowana ,,Going Public - An Introduction to Communicating Science, Engineering and Technology 1966", jest dostępna w Internecie (http://www.open.gov.uk/ost/osthome.htm).
Na zakończenie kilka zdań podsumowania.
1) Polska popularyzacja nauki jest dziedziną pełną kontrastów. Obok
całkowitej obojętności dla problemu mamy grupę doskonałych i oddanych
popularyzatorów.
2) Działalność na rzecz popularyzacji nauki wymaga nowych statutowych
regulacji i finansowego wsparcia. Wzory działania instytucji mogących
dostarczyć tego rodzaju wsparcia istnieją i wystarczy je twórczo
dostosować do specyficznie polskich warunków.
3) Organizacja sieci muzeów naukowych przy wszystkich ośrodkach
uniwersyteckich w Polsce wydaje się sprawą wielkiej wagi i nie
cierpiącą zwłoki.
4) Internet o tyle istnieje dla sprawy szerokiej popularyzacji, o ile
są w nim dobre materiały w języku polskim. To ważne zadanie dla
naszego środowiska.